poniedziałek, 5 lipca 2010

Maltessa a sprawa prezydencka

Dziś szczęśliwy pierwszy dzień po drugiej turze, tym bardziej szczęśliwy, że mogłam przyczynić się do zacnego wyniku Bronka, oddawszy swój głos w Gminnym Ośrodku Kultury w towarzystwie całej najbliższej rodziny a nawet tzw Wuja i Helenki. M. wybory olał i do Ediego się nie przejechał, więc dziś spokojnie mogłam go leciutko pognębić. Był przekonany, że wygra drób i że do Krainy Kangurów bez większego sentymentu dla Najjaśniejszej się udam. A tu nic, Bronek rządzi, reformy przeprowadza, z Angelą i Władimirem się bratał będzie, a kraina nasza mlekiem i miodem płynąwszy zmierzać będzie ku świetlanej przyszłości.
Ale zawróćmy myślami do pierwszej tury, kiedy to rada nierada głosem swoim nie mogłam nikogo poprzeć. Związani obowiązkami towarzyskimi udaliśmy się na poniekąd obowiązkowy urlop (za krótki jak się potem okazało!) na Maltę, piękną wyspę leżącą niczym kamyczek odpryśnięty od włoskiego buta mniej więcej w połowie drogi między Sycylią a afrykańskim brzegiem.
Wyspa to piękna, z wpływami włoskimi, arabskimi i angielskimi, tygiel i mieszanka zacna, plus wyśmienite ryby, czyste morze, barokowe kościoły, megality z epok zamierzchłych, fantazyjne busy, krzyże, zakony, święci na narożnikach ulic, sztuka złotnicza i kute żelastwo przecudnej urody, natura w lekkim odwodzie, mili choć maluścy ludzie i słońce słońce słońce.
My natomiast przyjechaliśmy tam z pierwszorzędnego powodu znakomitej uroczystości Zaślubin Mojej Bardzo Dobrej Znajomej z pewnym przygodnym Nieznajomym poznanym w samolocie lecącym z Pragi do Warszawy ponad trzy lata temu. Wesele było huczne, zaczęło się od salw armatnich a skończyło na małym skandalu towarzyskim z pewną przecudnej urody Brazylijką w roli głównej. Mniejsza z tym, kilka zdjęć poniżej...
Było zacnie, ale dobrze, że się skończyło, bo nasz portfel by tego nie przeżył na dłuższą metę.Wszystko jest oczywiście relatywne, ale w tym wypadku tydzień świętowania to aż nadto;) Czas szykować się na nasze własne święto, o którym już wkrótce. Może nie będzie tak wypaśnie, ale za to w gronie najmilszych i najwierniejszych przyjaciół!

Wracając do kwestii prezydenckiej, zawczasu przeprowadziłam małe dochodzenie, jak przyjdzie mi spełnić obowiązek obywatelski w czasie urlopu i ze zdumieniem stwierdziłam, że nie jest to takie proste! Najbliższa ambasada w Rzymie, konsul honorowy nie odpowiada na maile, a miła pani w infolinii MSZ informuje, że komisja, w której mogę zagłosować jest właśnie w Świętym Mieście, oddalonym bagatela o dzień drogi morskiej! Szaleństwo czyste, w sobotę wesele, a w niedzielę na kacu gigancie mam wsiadać na łódkę by pod  wieczór oddać głos w ambasadzie, która jest nie wiem nawet gdzie. Pomysł chybiony, więc pierwszą turę olaliśmy. Tymczasem część naszych towarzyszy wycieczki pobrała zaświadczenia do głosowania i dopiero na miejscu dowiedziała się o swojej hm ................. (wpisać co kto ma na myśli).
Niemniej Maltę polecam gorąco, jak ktoś ma wolny tydzień czasu i kilka tysi w zakamarkach kieszeni, niech śmiga. Na pewno będzie pięknie i cudownie, pakujcie się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz