Niech więc lokatorzy gniją wdychając grzyba, trzęsąc się pod chłodnym prysznicem z przepływowego podgrzewacza wody, niech przemykają z jedynego ogrzewanego pomieszczenia do zimnej kuchni, gdzie temperatura oscyluje w granicach +7 stopni. Niech mają wieczny katar i prychają, niech każdy poranek będzie dla nich traumą, a wieczór bez kominka koszmarem.
A co tam, ważne, że z zewnątrz jest ładnie, granitowo, szaro, no może prócz takich drobiazgów jak przemykające skośnie po elewacji rury kanalizacyjne, które przy temperaturze -15 w nocy są bliskie eksplozji. Ale jest pięknie, akwarelkowo, gdyby nie tzw. aura, to bym siedziała na zewnątrz i malowała ten nasz pałacyk dzień w dzień! Od środka niestety już gorzej...
Witam, zaczęłam czytać bloga bardziej ze względu na Australię, do której i my baaardzo chcielibyśmy się w przyszłości bliższej, niż dalszej przenieść, ale póki co mieszkamy w... Szkocji, w Inverness (w ogóle cóż za zbieżność!) i trochę się uśmiałam czytając ten post, bo jakże idealnie znamy wszystko to, co opisujesz!;) I czasem nie jest do śmiechu...;) Będę starała się zaglądać regularnie, póki co nadrabiam zaległości, stąd dopiero styczeń 2010, reszta pozostaje tajemnicą;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń