niedziela, 5 grudnia 2010

Melbourne, niedziela w Sandringham

Dziś niedziela i w dodatku pogoda wyjątkowo dopisała, więc korzystając z Sunday Savera wyruszyliśmy z M. na podbój plaży i odkrywanie oddalonych od centrum dzielnic. Sunday Saver to miejscowy system oszczędnościowy, umożliwiający podróżowanie na dowolnych trasach w 1 i 2 strefie miejskiej przez całą niedzielę bez ograniczeń za jedyne 3 dolary. Może to się wydawać sporo po przeliczeniu na złotówki, ale pamiętajmy, że jesteśmy w Australii, gdzie wszystko jest 3x droższe i raczej dla świętego spokoju należy stosować przelicznik 1:1 - czyli nasz całodzienny bilet kosztował 3 złote.

Pojechaliśmy kolejką na południe, wzdłuż brzegu zatoki, cała podróż zajęła nam 25 minut. Wysiedliśmy na małej stacyjce z początku XX wieku, w dzielnicy willowej, z kilkoma knajpkami w bezpośrednim sąsiedztwie stacji i bulwarem nadmorskim wypełnionym rowerzystami. Przejście tej ruchliwej arterii zajęło nam chwilę - między samochodami jakoś byśmy przeskoczyli, ale to niedzielni rowerzyści o sylwetkach atakujących moskitów stanowili prawdziwe wyzwanie!

Plaża okazała się być brudniejsza niż przypuszczaliśmy, wąska - około 50m, z piaskiem o grubej gramaturze i bardzo sypliwym, tak, że chodzenie nawet po samym brzegu było dosyć uciążliwe. Gdzieniegdzie ktoś się opalał, jakiś pan ćwiczył pływanie wzdłuż brzegu wokół palików oddalonych o 100m, byli ratownicy i biegacze, trochę mew i albatrosów, a na samym brzegu sporo wyrzuconych dużych meduz i przezroczystych rogalików, których nie byliśmy w stanie zidentyfikować. Przeszliśmy kawał plaży, a potem wdrapaliśmy się na skałki w okolicach jachtklubu i zawróciliśmy do miasta.

Domy są tu przeważnie drewniane, zdecydowanie bardziej okazałe niż na naszej South Yarrze, działki większe, wszystko mocno ornamentowane i mało architektury współczesnej. Było gorąco, majny śpiewały mimo wszystko, a M. ćwiczył nasz nowy aparat. Potem zjedliśmy drobny lancz w greckiej kebabowni i wróciliśmy do naszej dzielnicy. Podsumowując dzielnica fajna, niezła wioska można powiedzieć i to w odległości zaledwie pół godziny pociągiem od ścisłego centrum. Mieszkając tu można by się było całkiem zrelaksować i zapomnieć, że w ogóle jest się w  mieście. A za chwilę kilka zdjęć.

 wybrzeże Sandringham
 ptaki korzystają z wznoszących prądów
 meduza - spora w porównaniu z europejskimi
 perkoz we wzlocie


przezroczysty obwarzanek, nie wiem czy to kijanka meduzy czy jakiś inny obiekt, biolodzy pomóżcie!









mało architektury współczesnej - jedyny przypadek to ten









 i może ten, czyli jachtklub
większość domków wygląda tak, że przychodzi nam się zastanawiać, w którym wieku żyjemy
 majny w akcji - moje ulubione
a to możliwości naszego nowego aparatu - powiększcie zdjęcie a zobaczycie pszczołę;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz