Po drodze z Kiamy zatrzymaliśmy się w małej zatoczce, gdzie dwie panie wyprowadzały białego boksera, a staruszek z brodą łowił ryby. Panie zaczęły z nami pogawędkę, ucieszyły się, że zwiedzamy okolicę i doradziły, żebyśmy następny przystanek zrobili w Jervis Bay, bo to najpiękniejszy fragment wybrzeża, na jaki możemy trafić.
Zatrzymaliśmy się na terenie kolejnego parku narodowego, tym razem Booderee NP. Znajduje się on na pięknym cyplu, całkowicie zarządzanym przez miejscowe plemię aborygeńskie. Trzy podstawowe kempingi obsługują większość turystów, ale głebiej, w okolicach zatoki St Georges Basin odkryliśmy spory ośrodek z tradycyjnymi bungalowami i kangurami pasącymi się swobodnie między nimi. Odwiedziliśmy też miejscowości letniskowe na cyplu: Vincentia, Huskisson i Sanctuary Point. Na dwie noce zatrzymaliśmy się na kempingu Green Patch, do którego przejeżdżało się przez strumień, po kamieniach, co juz samo w sobie było egzotyczne. Kemping był schowany w gęstym lesie, na wzgórzu pokrytym paprociami, a stanowiska do rozbicia namiotów były dyskretnie oddzielone sporymi połaciami roślinności. Bloki sanitarne w bardzo dobrym stanie, stanowiska do grillowania zarówno dla kempingowiczów jak i jednodniowych gości, cena też umiarkowana bo 10AUD / osobonockę. Wokoło kangury i possumy oraz kolorowe, dość agresywne w zachowaniu papugi. No i wreszcie zejście na plażę - przez rdzawy strumień na śnieżnobiałą plażę z turkusową wodą - raj na ziemi!
Następnego dnia przeszliśmy tą plażą, częściowo po skałach i zagłębiając się w lesie, jakieś 6 km, potem przez busz wrócilismy do domu. Po południu na naszej plaży zajęliśmy się pracami architektoniczno - hydrologicznymi, zmieniając bieg strumienia i budując szereg zamków połączonych wielkim murem australijskim. W nocy nasze dzieło zgarnął przypływ. Jeżeli mam coś szczerze polecać do odwiedzenia w Australii to właśnie ten park - jest przepiękny, a zwierząt mnóstwo, naprawdę warto!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz