Nasze pierwsze noce spędziliśmy dość spokojnie, na zadbanym i przyjemnym polu kempingowym Bonnie Vale Campground w Bundeenie, na terenie Royal National Park. Dość oznacza tyle, że wieczorem i rano przerywały nam sen wielkie skrzeczące białe papugi z olbrzymimi piuropuszami na głowach, w nocy buszowały possumy oraz młodzież, która wzięła sobie za punkt honoru wpadanie całym ciężarem ciała na namiot i szybką ucieczkę. Podobno w ten sposób potraktowali jednej nocy połowę namiotów, a z jednegu ukradli jakiś alkohol. Na szczęście nam wykrzywili jednego śledzia, czyli po angielsku świnkę. Nie pytajcie dlaczego. Natomiast toalety przyjemne i wielkość pola pozwalająca na minimum prywatności. Polecam.
Z Bundeeny można za w miarę nieduże pieniądze przepłynąć promem do Cronulli, a stamtąd kolejką udać się na zwiedzanie Sydney, co było dodatkowym atutem tego miejsca. My jednak, rozczarowani miastem, postanowiliśmy uderzyć na spokojny jednodniowy hiking trasą poleconą nam przez Panią Ranger. Naszym celem była Little Marley Beach, a wyruszyliśmy z Wattamoli, czyli miejsca pikników na trawie i zakazanych skoków z krawędzi wodospadu. Dojeżdżając do Wattamoli widziałam znaki zakazujące nurkowania i skoków do wody i zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Na miejscu okazało się, że mały potok przeradza się w całkiem fajny wodospad zlatujący z kamiennej grani, a gromada śmiałków rzuca się do małego baseniku poniżej, prychając na zakazy.
My wyruszyliśmy w trasę poprzez busz, trochę z górki, trochę pod, mijaliśmy kamienne bloki rodem z Pikniku pod wiszącą skałą, kolejny potoczek z wodospadem i miejscową fauną w postaci jaszczurki, wreszcie bardziej suchy i krzakowaty teren, by wyjść na morski klif z przepięknie ukształtowanymi formami skalnymi. Tu skały były przede wszystkim białe, osmagane wiatrem i wyprofilowane w niesamowity sposób. Kolejne - miedziano czerwone, piaskowe, złotawe...gdzieniegdzie lśniły plamy jak po benzynie, M. wyjaśnił mi, że to ropa wytapia się z torfowisk, które graniczyły bezpośrednio ze skalistym wybrzeżem. Wreszcie ukazała nam się nasza Marley Beach, sympatycznie ukryta wśród wzgórz i krzaków. M. podjął próbę wody, a ja namalowałam akwarelkę, której jednak nie będę tu prezentować z przyczyn oczywistych. Wyszła do bani.
A teraz kilka zdjęć. Miłego oglądania!
w parku powitały nas jeziora i mokradła
oraz kurka leśno bakorowa
syrenka w Bundeenie
nasz kemping wieczorową porą
przy wodospadzie
i przejście górą drugiego strumyka
klify po wyjściu z krzaków
te kolory najbardziej mnie zachwyciły
w oddali nasza plaża
z powrotem w Bonnie Vale - prywatny cypel należący do kempingu
nasz wieczorny spacer
jedna ze stada, są ogromne i wyjątkowo głośne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz