pawilon nie zapowiada do końca co będzie w środku...
widok od d strony
czyli wszystkie hale
w okazałości
Oranżeria w naszym małym mieście zachwyciła mnie już przy pierwszej wizycie z M., kiedy to jesienią uprawialiśmy romantyczne spacery... teraz postanowiłam do niej wrócić z ogromnej tęsknoty za przejawami wiosny i rzeczywiście, było warto!
Oranżeria składa się z szeregu połączonych ze sobą za pomocą drzwi wahadłowych hal, w każdej nieco inna roślinność, temperatura i wilgotność, do tego trzy sympatyczne, acz lekko zaniedbane, osłonięte od wiatru dziedzińce tematyczne: ogród japoński, ogród różany i dziedziniec pamięci z granitową sadzawką. W pierwszej hali patrząc od wejścia szumi strumyczek, roślinność egzotyczna, ciepłolubna, jakieś lilije, palmy, storczyki zwieszające się nad głowami. Bardzo przyjemnie i jakże odmiennie od mokrego wywiówka na zewnątrz.
Idąc w lewo docieramy do hali z jeszcze większą wilgotnością, wszystko wisi nad nami, oprawki okularów zaparowane, zdjęcia niewyraźne dzięki zaparowanemu obiektywowi, wprost czekamy, aż z gałęzi zaatakuje nas jakieś boa czy inne kakadu (hm, jakby kakadu atakowało coś poza orzechami). W każdym razie jest tak:
Przedzieramy się przez dżunglę w stronę cywilizacji i wydostajemy do hali suchej, sukulenty, kaktusy, osty i inne nieprzyjemne w dotyku chęchy, ale przynajmniej odpoczywają płuca. Przez chwilę. Potem jest mały korytarzyk przejściowy, a w nim roślinki mięsożerne. Coś w sam raz dla niegrzecznych chłopców, którzy przynoszą tu nałapane z zewnątrz muszki i karmią paszczęki małych, a pozoru słodkich kwiatków. A oto kaktusy:
Po drodze mijam małe, ogrodnicze halki, w których prowadzona jest hodowla roślin, wysadzanych następnie w halach tematycznych. W sumie to sympatyczne uczucie, jak zaglądanie w teatrze za kulisy. Poza tym jest to bardziej naturalne i przypuszczam, że służy to roślinom. Jak wyrosną odpowiednio duże, nie doznają szoku wystawione na miłościwie nam tu panujące warunki pogodowe, tylko w cieplarnianych warunkach są przenoszone do hal właściwych.
A żeby poczuć się bardziej po brytyjsku wchodzę w klimat umiarkowany i kwiaty tym razem w posłusznych rzędach czekające na swoich nowych właścicieli. Na końcu wycieczki oczywiście jest mały sklepik, w którym można kupić co poniektóre hodowane tu roślinki.
Docieram następnie do największej hali, tu znowu szemrze strumyczek, do tego prawie połowa zajęta jest przez obniżenie z dosyć ohydnymi żeliwnymi ławkami w kolorze białym. To miejsce ślubów, chyba sporo par decyduje się na tę romantyczną scenerię. Z halami połączona jest również restauracja, więc przypuszczam, że po ceremonii goście udają się tam na dosyć podły w gruncie rzeczy posiłek, no cóż, nie zapominajmy że jesteśmy w UK...
Na koniec zwiedziłam jeszcze korytarz zapachowy z jaśminami i jakimiś innymi trudnymi do rozpoznaniziołami i kolejną halę ze strumyczkiem, czyli paprociarnię. Było cudnie.
Poza tym we wszystkich hala sadzą i sieją intensywnie, a co to już sami zgadnijcie. Trochę mi wstyd z powodu ukończonego biolchemu, ale botanika nigdy nie była moim szalonym konikiem.
Na koniec i deser wkładka dla architektów, czyli plan!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz