Dziś jeszcze jeden post, bo mam takie poczucie, że zbiera się we mnie sporo fajnych informacji i zdjęć, których nie mam czasu opublikować. Nie da się zaprzeczyć, Melbourne jest miastem zielonym i zachwycającym. Nawet w ścisłym centrum, w CBD, ulice są na tyle szerokie, że praktycznie na każdej znajdzie się miejsce na zielone aleje. A jeżeli pojedziemy trochę dalej - zaczyna się miasto-ogród. Dodatkowo w percepcji tej całej zieloności pomaga fakt, że trafiliśmy w środek wiosny. M. jako stary alergik nie jest z tego powodu najszczęśliwszy, kicha i prycha, łyka wapno na przemian z zyrtekiem i czeka, aż mu przejdzie. A ja chodzę sobie i wdycham te wszystkie esencje wiosny zachwycona perspektywą posiadania własnego mini ogródka, takiego na przykład jak ten na Alexandra Street. Dla wszystkich miłośników zieloności teraz parę fotek, a dla architektów w szczególności - zielony dom!
schodki w South Yarra
magnolia pod blokiem
wiśnia w Kew
zielony dom w Albert Parku - widok od tyłu
i ten sam, od boku
wewnątrz szemrzący dziedziniec...
na górze juka / palma
i ten sam dom od frontu
niedziela, 31 października 2010
Melbourne, fajnego mieszkania poszukiwania cd
Po pierwszych niepowodzeniach i kompletnym nietrafieniu w nasze gusta szalonej Kitty postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce. To znaczy ja zaczęłam intensywnie szukać i ustawiłam marszrutę na sobotnie inspekcje a M. się zgodził na moje propozycje, część wyeliminowaliśmy bo się pokrywały i w sobotę rano ruszyliśmy na podbój miasta. Wcześniej jednak, w piątek, za radą Kitty odwiedziłam jeden mrówkowiec w centrum, gdzie wynajmowane są malutkie mieszkania - umeblowane, w miarę świeże i z klimatyzacją.
Na liście znajdowały się cztery - jedno zdecydowanie powyżej naszych możliwości finansowych, jedno z niby-oddzielną sypialnią czyli ciemną norą bez światła i pompą ciepła w szafie, jedno małe studio jednoprzestrzenne i względnie znośne dwupokojowe narożne, na które złożyłam dziś aplikacje. Nie jest to szczyt moich marzeń, ale przynajmniej M. miałby blisko do pracy i nie musielibyśmy kupować mebli. Widok też nie najgorszy.
kuchnia trochę mała, 2 palniki i brak piecyka, ale za to czysta, tak samo jak łazienka
W sobotę dzień był dosyć pochmurny, a po południu wręcz deszczowy, do tego wielkie miejscowe święto, Melbourne Cup. Wszyscy odświętnie ubrani, poruszali się w kierunku toru wyścigów, a my w odwrotnym - do South Yarry.
centralna stacja kolejowa z odświętnym tłumem
kto ma lepszy kapelusz?
panowie też eleganccy
na miejscu był konkurs na najpiękniejszą kreację, może w przyszłym roku wystartuję?
South Yarra to bardzo przyjemna dzielnica, 5 minut kolejką od centrum, zielona, z mnóstwem przyjemnych sklepików, butików i kawiarenek. Sporo biur architektonicznych też...I nasze odkrycie: mieszkanie na Alexandra Street. Tu też złożyłam dziś aplikację. Sami zobaczcie.
ma własny ogródek - idealny na barbecue czy rowery
ściany ceglane malowane na biało - lubię
spora sypialnia z dużą szafą - trochę tu ciemno za to jest klimatyzacja
spora kuchnia połączona z salonem
do tego czysta łazienka
Trzymajcie kciuki, a ja szukam dalej!
Na liście znajdowały się cztery - jedno zdecydowanie powyżej naszych możliwości finansowych, jedno z niby-oddzielną sypialnią czyli ciemną norą bez światła i pompą ciepła w szafie, jedno małe studio jednoprzestrzenne i względnie znośne dwupokojowe narożne, na które złożyłam dziś aplikacje. Nie jest to szczyt moich marzeń, ale przynajmniej M. miałby blisko do pracy i nie musielibyśmy kupować mebli. Widok też nie najgorszy.
kuchnia trochę mała, 2 palniki i brak piecyka, ale za to czysta, tak samo jak łazienka
W sobotę dzień był dosyć pochmurny, a po południu wręcz deszczowy, do tego wielkie miejscowe święto, Melbourne Cup. Wszyscy odświętnie ubrani, poruszali się w kierunku toru wyścigów, a my w odwrotnym - do South Yarry.
centralna stacja kolejowa z odświętnym tłumem
kto ma lepszy kapelusz?
panowie też eleganccy
na miejscu był konkurs na najpiękniejszą kreację, może w przyszłym roku wystartuję?
South Yarra to bardzo przyjemna dzielnica, 5 minut kolejką od centrum, zielona, z mnóstwem przyjemnych sklepików, butików i kawiarenek. Sporo biur architektonicznych też...I nasze odkrycie: mieszkanie na Alexandra Street. Tu też złożyłam dziś aplikację. Sami zobaczcie.
ma własny ogródek - idealny na barbecue czy rowery
ściany ceglane malowane na biało - lubię
spora sypialnia z dużą szafą - trochę tu ciemno za to jest klimatyzacja
spora kuchnia połączona z salonem
do tego czysta łazienka
Trzymajcie kciuki, a ja szukam dalej!
czwartek, 28 października 2010
Melbourne, fajnego mieszkania poszukiwania
W te srode zaczelismy intensywne poszukiwania naszego nowego mieszkania. Firma M. oplacila agentke, a raczej 18h jej pracy i czasu spedzonego z nami na tzw house search. Po wstepnej wymianie maili okreslilismy nasze glowne potrzeby - co najmniej 2 oddzielne pokoje, najlepiej klimatyzowane, wzglednie nowa kuchnia i lazienka, nachetniej drewniane podlogi.
Kitty okazala sie mila, na oko 50-letnia kobieta z Tasmanii o rodowodzie irlandzkim. Prowadzi wlasny sklep z antykami, projektuje wnetrza i obsluguje takich jak my. Po ciezkim wspolnie spedzonym dniu bylismy ostro zalamani. Po pierwsze trafilismy na jakies mieszkanka - orzeszki. W dobrych dzielnicach, ale np z sypialnia 2,5x3m, albo w najgorszym wypadku z sypialnia tak jakby przechodnia, bez wlasnego okna czy zrodla powietrza. Najlepsze moim zdaniem bylo mieszkanie w malej willi miejskiej, fajne 3 pokoje, oddzielna kuchnia, niestety lazienka tragicznie zaniedbana.
Gwozdziem do trumny bylo odwiedzenie ladnej z wierzchu mieszkanioweczki w St Kildzie, gdzie obejrzelismy dwa mieszkania - oba typu salon z kuchnia i oddzielna sypialnia. Co z tego, skoro wszystkie okna wychodzily na wewnetrzne, slabo doswietlone dziedzince, zero polaczenia z natura i oddechu! Widok na obsrana przez mewy czarna sciane... rozpacz!
Wczoraj sama obejrzalam mieszkanie w Prahranie (czytac Preaean), modnej i dosc ciekawej dzielnicy. Parter, wlasny ogrodek, niestety ulica dosc glosna, wewnatrz maciupenka kuchnia, znowu sypialnia bez okna, w dodatku prosto z niej po trzech schodkach zejscie do garazu wielostanowiskowego!
Nowe ogloszenia pojawiaja sie zwykle w czwartki i inspekcje sa organizowane w soboty lub w tygodniu - rzadziej - wyglada to tak, ze pojawia sie agent ze swoimi folderkami, obecny lokator otwiera mieszkanie na 15 minut i grupy chetnych po kolei wchodza, ogladaja, robia zdjecia i wychodza. Smieszny system, ale jeszcze zabawniej jest przy sprzedazy. Ale o tym moze za czas jakis, na razie przygnebiona szukam dalej. A na potwierdzenie naszej smiesznej wycieczki kilka fotek:
okno z sypialni 8m2 do salonu 12m2
wejscie do mieszkania - najczesciej bezposrednio do kuchnio-jadalnio-salonu o wielkosci do 20m2
najwiekszy obejrzany lokal do tej pory - Kitty i M. debatuja
St Kilda: z zewnatrz fajna wspolczesna mieszkaniowka, nawet rzezba przy wejsciu jest...
w srodku - obsrany taras bez widoku w mieszkaniu nr 1
lub okno studnia w mieszkaniu nr 2, nawet Kitty ma zdziwiony profil
mieszkanie w Prahranie z zewnatrz wyglada obiecujaco, ulica troche glosna
wspomniane wyzej drzwi z salono-sypialni do garazu, bossko!
Kitty okazala sie mila, na oko 50-letnia kobieta z Tasmanii o rodowodzie irlandzkim. Prowadzi wlasny sklep z antykami, projektuje wnetrza i obsluguje takich jak my. Po ciezkim wspolnie spedzonym dniu bylismy ostro zalamani. Po pierwsze trafilismy na jakies mieszkanka - orzeszki. W dobrych dzielnicach, ale np z sypialnia 2,5x3m, albo w najgorszym wypadku z sypialnia tak jakby przechodnia, bez wlasnego okna czy zrodla powietrza. Najlepsze moim zdaniem bylo mieszkanie w malej willi miejskiej, fajne 3 pokoje, oddzielna kuchnia, niestety lazienka tragicznie zaniedbana.
Gwozdziem do trumny bylo odwiedzenie ladnej z wierzchu mieszkanioweczki w St Kildzie, gdzie obejrzelismy dwa mieszkania - oba typu salon z kuchnia i oddzielna sypialnia. Co z tego, skoro wszystkie okna wychodzily na wewnetrzne, slabo doswietlone dziedzince, zero polaczenia z natura i oddechu! Widok na obsrana przez mewy czarna sciane... rozpacz!
Wczoraj sama obejrzalam mieszkanie w Prahranie (czytac Preaean), modnej i dosc ciekawej dzielnicy. Parter, wlasny ogrodek, niestety ulica dosc glosna, wewnatrz maciupenka kuchnia, znowu sypialnia bez okna, w dodatku prosto z niej po trzech schodkach zejscie do garazu wielostanowiskowego!
Nowe ogloszenia pojawiaja sie zwykle w czwartki i inspekcje sa organizowane w soboty lub w tygodniu - rzadziej - wyglada to tak, ze pojawia sie agent ze swoimi folderkami, obecny lokator otwiera mieszkanie na 15 minut i grupy chetnych po kolei wchodza, ogladaja, robia zdjecia i wychodza. Smieszny system, ale jeszcze zabawniej jest przy sprzedazy. Ale o tym moze za czas jakis, na razie przygnebiona szukam dalej. A na potwierdzenie naszej smiesznej wycieczki kilka fotek:
okno z sypialni 8m2 do salonu 12m2
wejscie do mieszkania - najczesciej bezposrednio do kuchnio-jadalnio-salonu o wielkosci do 20m2
najwiekszy obejrzany lokal do tej pory - Kitty i M. debatuja
St Kilda: z zewnatrz fajna wspolczesna mieszkaniowka, nawet rzezba przy wejsciu jest...
w srodku - obsrany taras bez widoku w mieszkaniu nr 1
lub okno studnia w mieszkaniu nr 2, nawet Kitty ma zdziwiony profil
mieszkanie w Prahranie z zewnatrz wyglada obiecujaco, ulica troche glosna
wspomniane wyzej drzwi z salono-sypialni do garazu, bossko!
wtorek, 26 października 2010
Melbourne, architektura koronkowa
W naszym ulubionym cyklu architektonicznym dziś krótki wpis, bo mamy dzień z agentką nieruchomości i będziemy szukać naszego gniazdka. W dzielnicach nadmorskich przeważa zabudowa historyczna - małe drewniane parterowe domki z gankami od frontu. Ganki podparte na drewnianych słupkach - kolumienkach, z grzywką żeliwnej koronki zmniejszającej penetrację słońca. Zaglądaliśmy trochę do środka: korytarz zwykle prowadzi na wskroś domu na podwórko, które często gęsto jest już odnowione, współczesne i pozwala mieszkańcom na jedzenie na świeżym powietrzu oraz schłodzenie w mini baseniku. Od tyłu przeważnie garaż i szopa gospodarcza granicząca z uliczką dojazdową typu Lane. Lub płot sąsiada. Ogrodzenia nieruchomości przeważnie wysokie, ponad 2 metrowe, zapewniające minimum prywatności przy tak niewielkich wymiarach działek. Kilka zdjęć na potwierdzenie:
tu akurat 2 kondygnacje
koronkowa robota i na parterze i na piętrze
i jeszcze jeden
kolumienka + cytrusy w ogródku
tu już bardziej okazała rezydencja
+ kangur na dachu ;)
i jeszcze jedna w okolicach Kew
tu akurat 2 kondygnacje
koronkowa robota i na parterze i na piętrze
i jeszcze jeden
kolumienka + cytrusy w ogródku
tu już bardziej okazała rezydencja
+ kangur na dachu ;)
i jeszcze jedna w okolicach Kew
poniedziałek, 25 października 2010
Melbourne, miasto - ogród
Oprócz Centralnej Biznesowej Dzielnicy (CBD) mamy w Melbourne hektary niskiej zabudowy, którą przyszło nam w weekend eksplorować. 4 tygodnie, które spędzimy na 24 piętrze to jednak krótko i w tym czasie musimy znaleźć sobie mieszkanko w jednej z dzielnic mieszkaniowych.
Wstępnie braliśmy pod uwagę Richmond, St Kildę, Port Melbourne, Toorak, Hawthorn, Fitzroy i Kew. Wszystkie w odległości kilkunastu kilometrów od centrum, niektóre zdecydowanie bogatsze, inne wypełnione imigrantami różnej maści. Jak na razie w sobotę obejrzeliśmy Port Melbourne i wzdłuż wybrzeża doszliśmy do St Kildy. Zaś w niedzielę - Richmond, Hawthorn i Kew. W sumie zrobiliśmy jakieś 24km!
typowy skwer
Southbank
typowe rondo nadmorskie
Port Melbourne chyba
typowa roślinność ogrodowa
żywopłot lawendowy
typowy ogródek
nad morzem
boczna uliczka
Kew
typowy Klub Dziecięcy
Typowa ulica - street - szeroka na nasze 3 pasy oraz typowa - lane - dojazdówka - jednokierunkowa.
Z tego wszystkiego te dwie ostatnie wydają się być naszymi typami. Bardzo zielono, sporo nowej zabudowy, ceny przystępne, odległość od centrum - pół godziny tramwajem, krócej kolejką. W Port Melbourne zabudowa raczej jednorodzinna, pięknie, ulice szerokie, ogrody bujne ale mało MDMów, w które celujemy. St Kilda - dużo knajp, dużo ludzi wolnych zawodów, sporo homoseksualistów, na ulicach ślady nocnych burd i wybitych szyb samochodowych. Niekoniecznie. Richmond- upchane i brudne. Przynajmniej wstępnie.
Natomiast ogólne wrażenia są bardzo pozytywne, Melbourne jawi mi się jako miasto ogród ze snów niespełnionego polskiego urbanisty, dużo małych choć szerokich ulic - właściwie zadrzewionych alej, na które wychodzą fronty parterowych domów z gankami, od tyłu są mniejsze uliczki typu Lane, do których przylegają garaże i budynki gospodarcze. Wszystko ciasno upchane, odległość od granicy - około metra. Lub układ szeregowy. Bardzo dużo zieleni, kwiatów, kwitnących krzewów. Architektura raczej ładna - historyczna koronkowa, współczesna na dość wysokim poziomie. Sporo białego modernizmu. Jest nieźle.
Wstępnie braliśmy pod uwagę Richmond, St Kildę, Port Melbourne, Toorak, Hawthorn, Fitzroy i Kew. Wszystkie w odległości kilkunastu kilometrów od centrum, niektóre zdecydowanie bogatsze, inne wypełnione imigrantami różnej maści. Jak na razie w sobotę obejrzeliśmy Port Melbourne i wzdłuż wybrzeża doszliśmy do St Kildy. Zaś w niedzielę - Richmond, Hawthorn i Kew. W sumie zrobiliśmy jakieś 24km!
typowy skwer
Southbank
typowe rondo nadmorskie
Port Melbourne chyba
typowa roślinność ogrodowa
żywopłot lawendowy
typowy ogródek
nad morzem
boczna uliczka
Kew
typowy Klub Dziecięcy
Typowa ulica - street - szeroka na nasze 3 pasy oraz typowa - lane - dojazdówka - jednokierunkowa.
Z tego wszystkiego te dwie ostatnie wydają się być naszymi typami. Bardzo zielono, sporo nowej zabudowy, ceny przystępne, odległość od centrum - pół godziny tramwajem, krócej kolejką. W Port Melbourne zabudowa raczej jednorodzinna, pięknie, ulice szerokie, ogrody bujne ale mało MDMów, w które celujemy. St Kilda - dużo knajp, dużo ludzi wolnych zawodów, sporo homoseksualistów, na ulicach ślady nocnych burd i wybitych szyb samochodowych. Niekoniecznie. Richmond- upchane i brudne. Przynajmniej wstępnie.
Natomiast ogólne wrażenia są bardzo pozytywne, Melbourne jawi mi się jako miasto ogród ze snów niespełnionego polskiego urbanisty, dużo małych choć szerokich ulic - właściwie zadrzewionych alej, na które wychodzą fronty parterowych domów z gankami, od tyłu są mniejsze uliczki typu Lane, do których przylegają garaże i budynki gospodarcze. Wszystko ciasno upchane, odległość od granicy - około metra. Lub układ szeregowy. Bardzo dużo zieleni, kwiatów, kwitnących krzewów. Architektura raczej ładna - historyczna koronkowa, współczesna na dość wysokim poziomie. Sporo białego modernizmu. Jest nieźle.
piątek, 22 października 2010
Sezon na mango
Dziś nasza pierwsza sobota w DownUnder, pogoda się zbździła, więc na razie cieszymy się wspólnym porankiem w domu. M. bierze kąpiel w naszej płytkiej wannie, a ja zerkam jednym okiem na program o bokserach z Fidżi, drugim zaś w komputer. Później wybierzemy się na targ, żeby uzupełnić lodówkę. Mamy tu wiosnę, więc sezon na świeże warzywa i owoce wymarzony, a w tej chwili wszędzie reklamowany sezon na mango!
Mango to akurat jeden z moich ulubionych owoców, w Polsce zwykle znajdowany w formie nieregularnego strusiego jaja w kolorze zielono-czerwonym, twardy jak diabli. W środku słodko-kwaśny, mocno zwłókniony miąższ, smakiem przypominający marchewkę. Oczywiście ciekawy aromat i spłaszczona pestka, trudna do oczyszczenia. Tutaj - coś zupełnie innego! To znaczy kształt zarówno pestki jak i samego mango identyczny, ale reszta - nie do opisania! Po pierwsze kolor - intensywnie żółty, czasem z jednej strony czerwonawy, po drugie owoc miękki jak brzoskwinia w sezonie. Po trzecie miąższ - jednorodny, bardzo słodki a zarazem kwaśny, cudowny aromat i ani śladu marchewkowego posmaku! Po prostu pychota!!!
Wiosna tutaj oznacza też bogactwo warzywne, szparagi na razie tylko zielone, ze 20 rodzajów sałaty, pomidory, ogórasy, jest i rzodkiewka i botwinka, zioła na pęczki, ale i dynie o dziwo o tej porze też można spotkać na półkach. Wszystko mniej więcej wielkością o 1,3 przeskalowane w stosunku do polskich warzyw i owoców, kolory intensywne, smaki także.
Na potwierdzenie kilka fotek...
mango w promocji
prawdopodobnie jakieś dyniowate...
cały stragan owocowo warzywny
i na koniec kwiaty ;)
Mango to akurat jeden z moich ulubionych owoców, w Polsce zwykle znajdowany w formie nieregularnego strusiego jaja w kolorze zielono-czerwonym, twardy jak diabli. W środku słodko-kwaśny, mocno zwłókniony miąższ, smakiem przypominający marchewkę. Oczywiście ciekawy aromat i spłaszczona pestka, trudna do oczyszczenia. Tutaj - coś zupełnie innego! To znaczy kształt zarówno pestki jak i samego mango identyczny, ale reszta - nie do opisania! Po pierwsze kolor - intensywnie żółty, czasem z jednej strony czerwonawy, po drugie owoc miękki jak brzoskwinia w sezonie. Po trzecie miąższ - jednorodny, bardzo słodki a zarazem kwaśny, cudowny aromat i ani śladu marchewkowego posmaku! Po prostu pychota!!!
Wiosna tutaj oznacza też bogactwo warzywne, szparagi na razie tylko zielone, ze 20 rodzajów sałaty, pomidory, ogórasy, jest i rzodkiewka i botwinka, zioła na pęczki, ale i dynie o dziwo o tej porze też można spotkać na półkach. Wszystko mniej więcej wielkością o 1,3 przeskalowane w stosunku do polskich warzyw i owoców, kolory intensywne, smaki także.
Na potwierdzenie kilka fotek...
mango w promocji
prawdopodobnie jakieś dyniowate...
cały stragan owocowo warzywny
i na koniec kwiaty ;)
czwartek, 21 października 2010
Melbourne, tramwaje
Dziś piątek, mija pierwszy tydzień roboczy M. i pierwszy mojego rozpoznawania i oswajania miasta. Jestem też po pierwszym spotkaniu w sprawie pracy, mam wydrukowane ulotki reklamujące moi oraz mapę z zaznaczonymi biurami, które warto zaatakować. Na razie w CBD, ale mam zamiar w przyszłym tygodniu obejść też dzielnice lekko oddalone od centrum i oswoić system komunikacji miejskiej. Teraz poruszam się tylko jedną linią tramwajową - darmową turystyczną trzydziestką piątką City Circle. Jest to bardzo przyjemna sprawa - przedpotopowe wagony nabite turystami i biednymi imigrantami, którzy poszukują pracy. Czasem dodatkowo ładują się uczniowie szkolni i różnej maści dziwacy.
Tramwaj jeździ co 12 minut, co niekoniecznie jest prawdą, dziś na przykład czekałam na niego jakieś 20 minut, przy czym żaden nie zwiał mi sprzed nosa, więc prawpododobnie jedna sztuka uciekła gdzieś w nieznane. Trasa jest dość prosta - objeżdża całe CBD, zahaczając o port i nową dzielnicę komercyjno - rozrywkową, gdzie próbuje się pozbawić turystów ostatnich pieniędzy. Cel szczytny, ja jednak na razie omijam takie pokusy i po prostu wożę się do biblioteki stanowej. Po pierwsze jest tu szybki i bezpłatny internet, po drugie bogata kolekcja albumów o architekturze i bardzo miła atmosfera. Klimatyzacja działa, podczas gdy na zewnątrz zrobiło się już sympatyczne +28C....
A teraz kilka fotek tramwajowych, żeby nie było zbyt nudno...
to tramwaj w przeciwnym kierunku
to już mój tramwaj
jak widzicie w środku tłoczno
mapa przejazdu na bordowo
panowie pracują nad nowym przystankiem
kalosze + krótkie spodenki
to już zwykła linia miejska, ale fotkę było warto strzelić
tramwaj restauracyjny, który jeździ wieczorami naszą ulicą
Tramwaj jeździ co 12 minut, co niekoniecznie jest prawdą, dziś na przykład czekałam na niego jakieś 20 minut, przy czym żaden nie zwiał mi sprzed nosa, więc prawpododobnie jedna sztuka uciekła gdzieś w nieznane. Trasa jest dość prosta - objeżdża całe CBD, zahaczając o port i nową dzielnicę komercyjno - rozrywkową, gdzie próbuje się pozbawić turystów ostatnich pieniędzy. Cel szczytny, ja jednak na razie omijam takie pokusy i po prostu wożę się do biblioteki stanowej. Po pierwsze jest tu szybki i bezpłatny internet, po drugie bogata kolekcja albumów o architekturze i bardzo miła atmosfera. Klimatyzacja działa, podczas gdy na zewnątrz zrobiło się już sympatyczne +28C....
A teraz kilka fotek tramwajowych, żeby nie było zbyt nudno...
to tramwaj w przeciwnym kierunku
to już mój tramwaj
jak widzicie w środku tłoczno
mapa przejazdu na bordowo
panowie pracują nad nowym przystankiem
kalosze + krótkie spodenki
to już zwykła linia miejska, ale fotkę było warto strzelić
tramwaj restauracyjny, który jeździ wieczorami naszą ulicą
Subskrybuj:
Posty (Atom)