niedziela, 17 października 2010

Melbourne, day 1

Drodzy Czytelnicy, z wielkim przejeciem donosze, ze jestesmy na miejscu! Od dzis moge miec klopoty z polskimi czcionkami, tym bardziej, ze siedze wlasnie w miejskiej bibliotece, w pieknej historycznej sali i korzystam z jednego ze 100 darmowych komputerow. Jest pieknie.

Podroz nie nalezala do najlzejszych czy najprzyjemniejszych. Ale piekne lotnisko w Kualalumpur, a w szczegolnosci prysznic i kawalek dzungli w samym jego centrum wynagrodzil nam te chwile. Postanowilam nie spac w ogole, bo dolatywalismy do melbourne o 21 wiec zalezalo mi na zmeczeniu i przejsciu na miejscowy czas jak najszybciej. M. przespal dobre 3h, ja moze 2 w czasie drugiego lotu. Ogolnie bylo przyjemnie, choc jedzenie nieciekawe, a nasze niby superwygodne miejsca w  czasie drugiego liotu - na samym froncie drugiej klasy - mialy pewne minusy - dookola same hinduskie matki z malymi dziecmi i miejsce na nogi zostalo troche przytkane przez kolyski zainstalowane na wysokosc wzroku. Natomiast dzieci lapia bardzo konkretny kontakt z M., musze przyznac, ze o jednego malego chlopca bylam nawet zazdrosna, zachowywal sie tak, jakby chcial zostawic wlasna matke i ruszyc z M. w nieznane!

Sluzby graniczne i paszportowe zachowaly sie wobec nas mega przyzwoicie, zwazywszy fakt, ze moj paszport ze wzgledu na zmiane nazwiska jest niewazny od miesiaca, za paszport M. straci waznosc za 4 miesiace. Ale tego nikt mogl nie wiedziec lub nie zauwazyc. Poza tym w deklaracji celnej zaznaczylam bohatersko, ze wwoze srodki medyczne i jedzenie w postaci ostatniej czekolady Wedla jaka mi zostala. Na szczescie nie stalo sie to podstawa do dalszej analizy i opuscislismy lotnisko jako jedni z pierwszych w naszym locie.

Czekal na nas mily starszy pan z tabliczka z naszym nazwiskiem. Przedstawil sie jako Steve i uscisnal nam rece po czym poprowadzil do wypasionej limuzyny i sprawnie zapakowal nasz dobytek. Po czym zaproponowal, ze nas troche obwiezie po CBD (Central Business District) i ze poszukamy budynku, w ktorym pracuje M. Tak tez zrobilismy, po drodze pokazal nam  tor wyscigow konnych, w najblizszy weekend ma byc Melbourne Cup, potem stocznie, CBD, a na koncu wysadzil nasz pod naszym apartamentowcem. Na koniec uscisnal nam rece i zyczyl milego pobytu.

Mieszkamy na 24 pietrze, wypasione 2 pokoje z superczysta lazienka. Musze przyznac, ze standart raczej wysoki, wlasna kuchnia, pralka i suszarka, tv, dvd, cd i co tam jeszcze dusza zapragnie. Poza tym wszystko jest tak czyste, ze wyglada na nieuzywane. Rozpakowalismy sie i okolo 12 poszlismy spac.
Obudzil nas swit o 6 rano, slonce wstawalo nad gorami na wschodzie, czyli akurat w nasze okna. Nad horyzontem lecialy 3 balony. Po prawej lsnilo morze. Blizej nas autostrada i sporo samochodow jak na tak wczesna pore. Zdjecia wkleje jak bedziemy miec neta w domu. Na razie jestem w miejskiej bibliotece z przelomu XIX wieku i jest pieknie.

Wszystko mi sie podoba - architektura, ludzie, cywilizacje. Jedzenie smaczne choc drogie.Duzo rowerzystow, biegaczy... wiecej bedzie na zdjeciach.

Ze smiesznych anegdot - dolatujemy do Kualalumpur, stolicy Malezji. Propagandowy filmik, jaki to fantastyczny kraj, machanie flagami, dzieci spiewaja. 11 minut przed przylotem dodatkowa informacja: ostrzegamy, ze przywozenie narkotykow jest karane smiercia. Takie male welcome to Malesia, queen of Asia;)

5 komentarzy:

  1. Olu kochana, no to widze, ze jestem "hooked". Czekam na dalszy ciag.

    OdpowiedzUsuń
  2. Olu, tak ja Anna powyzej, tez jestem hooked, czekam na więcej i łagodnej fazy przejściowej Wam życzę :)
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  3. jeżeli chcesz ciekawsze jedzenie w czasie lotu i do tego podane jako pierwsze zamawiaj koszer albo halal. warto.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ola,

    to brzmi jak na filmie:)

    trzymam kciuki i Wam kibicuje!

    calusy,

    m.

    OdpowiedzUsuń
  5. dzięki Wam z akomentarze i kibicowanie, przyda się! niby mieliśmy miękkie lądowanie dzięki firmie M. ale nie wiem jak potoczy się moje szukanie roboty...

    OdpowiedzUsuń