środa, 6 października 2010

cóżże ze Szkocji

Możecie się zastanawiać, kiedy wreszcie zaczniemy naszą nową buszmeńską rzeczywistość, ale wierzcie mi, nikt nie jest w tej kwestii bardziej niecierpliwy niż my sami. Wszystko wskazuje na to, że opuścimy Europę już za niecałe dwa tygodnie, unosząc ze sobą po 25 kilo wspomnień, zdjęć, ubrań, butów i kosmetyków. Oczywiście przyprawy i jedzenie odpada, są na liście przedmiotów zakazanych, mogę je wymienić jednym tchem zaraz za rtęcią, bombami, pistoletami i bronią chemiczną. Cóżże zatem mogę zabrać ze sobą ze Szkocji poza mokrymi wspomnieniami zeszłej zimy? Oczywiście wellies!
Namówiona poniekąd podprogowo przez koleżankę Sylwię, zachwyconą tymże produktem, już wiosną badałam sprawę najbardziej znanych kaloszy Wielkiej Brytanii czyli Hunterów. Okazało się, że mogę nabyć takowe za bagatela 60 funciszy nie tak daleko stąd, po wstępnym przymierzeniu, namierzeniu, obejściu sklepu wkoło zakupiłam Navy Hunterki, z wewnętrznym stempelkiem akredytacji od królowej Elżbiety i księcia Karola. Jako że tego dnia spadło z nieba wiadro wody na każdy decymetr kwadratowy, udało mi się je pięknie wykorzystać i dumnie zaprezentować w pubie Monkey Business, gdzie z M. opijaliśmy kolejny czwartek.
Po czym grzecznie moje wellies umyłam i spakowałam do paczki, która już w ten poniedziałek opuściła nasze domostwo, razem z 200 kg naszego całego dobytku. Najbliższe spotkanie z welliesami planuję w australijskim buszu, gdzie podobno królują pijawki, pająki i węże...
Na razie jednak będziemy mieszkać po królewsku, w samym centrum Melbourne, sami zobaczcie:
http://www.shortstay.com.au/s_southbank_deluxe_apartments.php
to przez pierwszy miesiąc, a potem zobaczymy;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz