niedziela, 7 lutego 2010

Szkoci a smród

Poruszę dziś dość bolesny temat, trudny do opisania słowami w wirtualnej rzeczywistości, lecz jakże dotkliwy w tzw. realu. Otóż w piątek, w ramach karnawałowej rozrywki, udaliśmy się z M. do klubu Forum na wieczór salsy. Zabawa zaczęła się o 22 od godzinnej lekcji salsy, uderzyliśmy więc jakoś pół godziny później, żeby postać chwilę przy barze tankując i o jedenastej ruszyć w tany. Tłum przed wejściem był spory, kolejka jak do mięsnego za głębokiej komuny, więc fryzura w szkockiej mżawce zdążyła mi się lekko zdefasonować. W środku też zmiany - wejście 7 funciszy, czyli o 2 więcej niż jesienią. Myślałby kto, że inflacja szaleje na poziomie 20% w skali trymestru. No nic to, jesteśmy wszak dzielni, a M. zakosił niby ponad 60 wirtualnych funtów tego wieczora, więc wchodzimy. Już w kolejce wychwyciliśmy język ojczysty, w środku też rodaków jak grzybów w lesie na jesieni, czyli pełno. Ale oprócz tego sporo miejscowych, cała społeczność latynoska, trochę Azjatów i Nigeryjczyków. Mamy znajome dwie pary i kilka osób z naszego kursu, więc czujemy się prawie jak u siebie. Kosmopolitycznie i głośno. Drinki leją litrami, muzyka wali, pani instruktor na scenie się wygina, jest pięknie. Po pół godzinie lekcja się kończy, M. po drugim piwie gotowy wkroczyć na parkiet.

- Jezu, jak tu wali, czujesz? szepce mi czule do ucha. Bo nasi współtowarzysze wieczoru ćwicząc w zwartym tłumie zdążyli się już spocić. Rzeczywiście wali damską szatnią z okolic drugiej licealnej, obok nas wywija dość profesjonalnie młoda kobieta i to od niej tak czuć... przemieszczamy się w kierunku środka parkietu, tam chyba też coś nie tak zapachowo, poza tym ktoś mi się wbił szpicem w łydkę, ale dzielnie walczę wymachując rękami o odrobinę przestrzeni życiowej. Robi się gorąco, więc wracamy do baru. W toalecie Polki omawiają buty jednej z nich, jest mała kolejka, ale toalety odnowili od jesieni, więc ogólnie przyjemnie.

Za jakiś czas tańczymy znowu, ciasno, ale kilka kawałków udaje nam się powalczyć o miejsce. Za chwilę czujemy uderzenie fali smrodu z epicentrum w okolicach sąsiadującego z naszym stolika. Na początku wydaje nam się, że ktoś po prostu puścił gazy niepaszczą. M. sugeruje, że ktoś nie zdążył do toalety. Czysty siarkowodór. Trochę jakby ktoś roztrzepał na parkiecie tuzin zepsutych jaj. Na chwilę wychodzimy gnani zbierającymi się nudnościami. Kilka osób idzie za nami, Gekko z małżonką opuszczają lokal, znajomi Kolumbijczycy uciekają na drugi koniec parkietu. Ludzie w epicentrum siedzą przy swoim stoliku z chusteczkami przy nosach, zachowując brytyjską flegmę.

Stoimy z M. i wdychamy stosunkowo świeże powietrze i zastanawiamy się, co dalej. Dzielnie wysuwam techniczną hipotezę. Otóż niedawno wykonano remont toalet. Być może, znając tutejsze standardy budowlane, zapomniano o wywiewkach rur kanalizacyjnych. Albo zrobiono jakieś nieszczelne połączenia. Albo cokolwiek gdziekolwiek ktoś gdzieś źle połączył. I teraz się wylewa toto na środku strefy stolikowej, pomiędzy barem a parkietem. A że dziś sporo ludzi, korzystają z toalet, to wszystko się pięknie rozmoczyło i uruchomiło proces... Wracamy na parkiet, dalej jest źle, to nie mógł być pojedynczy przypadek, takiej ilości siarkowodoru po prostu nie da się jednorazowo wyprodukować! Zbieramy graty i ruszamy dalej na miasto, lekko uśmiechając się do nieszczęśników, którzy właśnie płacą za wejście, nie wiedząc, co ich czeka w środku...

dziś zdjęć nie będzie, jakoś nie mogę znaleźć właściwych do zilustrowania tematu :)

3 komentarze:

  1. wlepić zdjęcie peronu z centralnego dworca na ten przykład jako odnośnik?

    OdpowiedzUsuń
  2. aaa może, ale musiałabym znaleźć szkocki centralny hehe... na ogół to tu nie śmierdzi, ale to było wyjątkowe przeżycie! pzdr

    OdpowiedzUsuń
  3. mam pewien pomysl, moze to z tego buta co zniknal tak wonialo... ale swoja droga mysle, ze powinnac wydrukowac to zdjecie i wrzucic kolesiowi pod wycieraczke. takie sasiedzkie: big sister is watching u ;), ciao!

    OdpowiedzUsuń