niedziela, 28 listopada 2010

Melbourne, trochę zieleni

Wracając do refleksji pogodowych w naszym mieście, bywa tak, że przez 2 dni jest gęsty upał z powiewami prosto z ulicznego piekarnika, po czym zmienia się front i trzy dni pada. Zaczyna się od mżawki, która przechodzi w serię burz z grzmotami, potem są ulewy przerywane kapuśniaczkiem, a na koniec znowu mżawka i lekki chłodny wiatr. Taki właśnie był ostatni weekend, ale my doświadczeni Szkocją nie ulegliśmy pokusie zostania na chacie i udaliśmy się na planowane barbecue. W sobotę byliśmy umówieni z Izą i Darkiem nad jeziorem w Albert Parku. Około 14, co w naszym wypadku okazało się być 14.40, bo w jakimś stuporze wybraliśmy dłuższą drogę. Ponadto M. przepakowywał moje pakunki po swojemu, a sałatkę i tak musiałam nieść w pionie, bo nasze wszystkie sprytne kuchenne pojemniki jeszcze płyną i przechodzą kwarantannę.

Ale co wynika z tej zmiennej pogody i sporych opadów? Oczywiście niezwykle bujna roślinność, którą mamy przyjemność podziwiać od rana do wieczora za naszymi oknami i na każdym kroku, jak tylko opuścimy chatę. Jest tu naprawdę pięknie pod tym względem i jak ktoś lubi tarzać się w zieloności, a nie ma uczulenia na pyłki, to Melbourne jest miejscem idealnym. A teraz kilka fotek z Ogrodu Botanicznego, który jest otwarty od poranku do zmroku, w którym jest wydzielona ścieżka edukacyjna dla dzieciaków, za wstęp nie płaci się ani pensa, a w soboty i niedziele jest zapełniony piknikującymi rodzinami i grupami przyjaciół i nikt się nie czepia o deptanie trawników!


 nieznany gatunek
 to drzewo posadzono w 1879 roku
palmowy zagajnik









 zwróćcie uwagę na ptaka wyjadającego nektar z kwiatostanów
czarne łabędzie - miejscowe zastępstwo dla naszych białych
nie ma to jak dobrze się zakorzenić

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz