środa, 20 stycznia 2010
Szkoci a robienie zdjęć
widok z pociągu
W poniedziałek miałam małą wycieczkę krajoznawczą do Stonehaven, malowniczego miasteczka położonego niecałe 20 mil od A. Pogoda była świetna, słońce poniedzielne, temperatura bezczapkowa, prawie bezwietrznie, no zupełne zaprzeczenie Blue Monday, tak szumnie opisywanego w prasie.
Pełna nadziei na nową pracę, uzbrojona w portfolio i aparat fotograficzny, udałam się na miejsce dwie godziny przed czasem, chciałam pozwiedzać, pooglądać, poprzeżywać... A poza tym rozkład jazdy pociągów nie pozwalał mi się zorganizować inaczej, ot co.
Sama podróż była piękna, pociąg jechał samym skrajem wybrzeża, wzdłuż ciągnęły się łąki i pastwiska, gdzieniegdzie małe domki, niekiedy pod same tory podchodziło morze, bo klify dość głęboko wgryzały się w ląd. Miasteczko spełniło pokładane w nim nadzieje, wzdłuż głównej drogi lekko opadającej w kierunku wybrzeża, piękne wiktoriańskie i edwardiańskie wille, każda z nazwą własną, jak w naszym Konstancinie czy Puławach. Dotarłam na rynek z kamieniczkami i czymś w rodzaju sukiennic z wieżą zegarową pośrodku. Niestety współczesna adaptacja zmasakrowała dawny układ okien, pododawano jakieś beznadziejne facjatki, więc nie prezentuje się już tak jak powinien. Następnie udałam się na bulwar nadmorski, 10 kroków od ryneczku i skręciłam w prawo, żeby dotrzeć do starego portu rybackiego i mojego celu podróży. Drewnianym mostkiem przeszłam przez rzekę, która w tym miejscu wpada do morza.
A potem znalazłam kawałek ciekawej współczesnej architektury! O dziwo, pierwszy przykład w tej skali, sami oceńcie:
rozczulające 2 delfinki na szczycie
Prawdopodobnie rozbudowa tradycyjnego granitowego domu rybackiego
o drewniane piętro, strefę wejściową i mocno przeszklony salon na 1. piętrze.
Następnie zostałam ochrzaniona, co prawda grzecznie, ale zawsze, przez wzburzonego Szkota, za robienie zdjęć cudzej własności. I dowiedziałam się, że jest to nielegalne, i że gdyby ktoś z tego domu to zauważył, to miałabym poważne kłopoty. Mimo, że byłam w przestrzeni publicznej i nawet się do tej prywatnej własności specjalnie nie zbliżyłam... No cóż, biedni szkoccy architekci, nie dość że kryzys i niegodziwi opiekuni zabytków nie pozwalają im projektować, to nawet nie mogą sobie pofotografować cennych rozwiązań kolegów po fachu!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz