poniedziałek, 11 stycznia 2010

Szkoci w weekend

W niedzielę rano wybraliśmy się na basen. Droga była długa, zaśnieżona, a ulice prawie puste. Szkoci odsypiali hulanki piatkowego i sobotniego wieczoru. Spotykaliśmy tylko czarnoskóre rodziny spieszące z Bibliami na poranne msze. Chyba Baptyści.

Na basen dotarliśmy o 9.30, na 6 torów było może 5 osób. Basen pyszny, nowiutki i czysty, w tle dyskretna muzyczka, odpowiednia głebokość i mało użytkowników. I co ważne: gorący prysznic po! Było cudownie, więc pluskaliśmy do 11, potem pojawiła się pierwsza szkocka rodzina. Młodzi, przed 40., dwójka dzieci w wieku wczesnoszkolnym. No i przysżły też wieloryby, otyłe kobiety przed 30. w liczbie sztuk 3. czyli wyparły z basenu jakieś 300 litrów wody... wtedy się wycofaliśmy i ruszyliśmy do pobliskiego centrum handlowego.

Tam byli wszyscy. Ojcowie z dziećmi w MacDonaldzie, Matki szalejące między półkami z mrożonkami. Mało kto kupuje tu świeże warzywa czy surowe mięso. Dużym za to powodzeniem cieszą sie pie, mrożone pizze, gotowe mrożone kotlety, kuskusy, risotta, zupy z kartonu, bułeczki w plastikowych opakowaniach do odgrzania w mikrofali. Ciasta obowiązkowo gotowe w kartonikach, do wypakowania i podgrzania. Nikt już nie obiera warzyw, nie miesza mąki z cukrem, nie piecze i nie gotuje. Tu się wszystko podgrzewa. Szczególnie w weekend, bo w tygodniu przecież można zjeść na mieście.

Tylko my jak jacyś wariaci kupujemy oddzielnie paprykę, czosnek, sałatę, pomidory, ryż, mięcho, makarony, włoszczyznę i dopiero w domu coś z tego majstrujemy!


Na osłodę zdjęcie z zeszłego roku: okolice Rose mount.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz