Szkockie
krewety
giganty
mniam
mniam
mniam
...
Dziś luja całkowita, więc sięgnę pamięcią do jesieni i opowiem przezabawną historię Szkockich krewetek tygrysich, gdzie w roli głownej występuję ja jako naczelny baran ulicy oraz M. jako rozchichotana złośliwa widownia. Otóż w ramach opisywanego wcześniej targu, z którego dochodziły naszych nozdrzy nęcące nieszkockie zapachy, postanowiliśmy sobie zaszaleć i pojeść międzynarodowo. Ja jako miłośniczka frutti di mare wyczaiłam na francuskim stoisku krewetki giganty serwowane gustownie z pieczonymi ziemniaczkami w ziołach i czosnku. No po prostu mniam mniam. M., który ma awersję do morskich produktów, wszelkich ryb, kalmarów i ośmiornic, skusił się na hiszpańską paelle. I na zdrowie mu to wysżło.
Bo jak zawinęliśmy do domu z naszymi zdobyczami, to okazało się, że:
1. ziemniaczki może i z wierzchu przypieczone, ale niechlujnie obrane i w środku surowawe
2. krewetki nie są krewetkami wcale, ale...
masą krewetkowo - sojową przemieloną i wytłoczoną w identycznych foremkach, wszystkie podejrzanie identyczne w kształcie, ze szwem przechodzącym wzdłuż całego boku, z jednakowym różowawym sztucznym ubarwieniem, które idzie im po grzbietach w identycznych paseczkach... No po prostu ohyda! na samą myśl kto, jak i dlaczego postanowił tak mnie nabrać zrobiło mi się niedobrze! zresztą smak krewetkowy też mógł być tylko dodanym do papki sztucznym komponentem! w duchu łkałam nad zmarnowaną kasą i niezjedzoną niestrawną masą, gdy po drugiej stronie stołu M., lekko chichocząc, wcinał swoją paellę!
A miałam kiedyś taką piękną zasadę, żeby nigdy nie jeść owoców morza z dala od miejsca ich połowu! Sprawdzało się to zawsze w stosunku do przepysznych francuskich muli jedzonych z F. w wiosce rybackiej koło Nantes, sprawdzało się w czasie podróży po Portugalii, w Chorwacji pod żagielkiem i na Malcie w czasie warsztatów studenckich! Tym razem jednak własne łakomstwo pokonało rozum i skończyło się tak jak się skończyło! A mogłam po prostu wziąć pierogi:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz