uro
dzi
nowy
Sir
Nick
dla
M.
A miało być tak pięknie, wyszło trochę po szkocku. Miał być krakowski, wyszedł pomieszany ze wskazaniem w kierunku sernika mojej Mamy. Po pierwsze spód mimo 20 minut w nagrzanym piekarniku, przyjemnie rumiany i jakby już odpowiednio wypieczony, po wypełnieniu formy masą serową, zdecydował się jednak zostać zakalcem. Po drugie masa serowa (ser z kubełka z polskiego sklepu, cukier, rodzynki, 8 żółtek, 3 łyżki mąki ziemniaczanej, esencja waniliowa i białka ubite na sztywno), niestety postanowiła wyrosnąć pod niebo i spalić się z wierzchu na czarno. I z pieczołowicie przygotowanej krakowskiej kratki zostały duby smolone. Pozostało mi jedynie zeskrobać cały wierzch i pokryć go masą czekoladową. I tu po trzecie: nie przygotowaną z polskiej, a ze szkockiej czekolady, więc już i smak i kolor nieco inny. No ale pierwsze koty za płoty. M. ma za miesiąc upiec prawdziwy krakowski, jak mu się nie uda, wygrywam dobre wino!
Poza tym wczoraj byłam w niewielkim Stonehaven, 12 minut podróży koleją stąd. Bardzo malownicze miejsce, z plażą kamienistą, portem rybackim i skarpą, nad którą góruje jakiś obelisk i nieco dalej, ruiny zamku. Wszak jesteśmy w Szkocji! Pojechałam za tak zwaną pracą, zaproszona na coś w rodzaju interview. Wyszło trochę dziwnie, nie do końca po mojej myśli, choć może z jakimiś nadziejami na przyszłość. W każdym razie pogoda była piękna, miejsce też, więc oto mała pocztówka stamtąd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz